czwartek, 26 lipca 2007

Przytulaki

Zaczęło się od szmacianej lali i pluszowego misia.
Zuzia nauczyła się przytulać zabawki po wstępnym instruktażu ze strony mamy i babci.
Wystarczyło wziąć lalę do ręki, przytulić i powiedzieć "moja lala, moja".
Przybiegałą Zuzia, zabierała lalę i ściskała ją mocno, z całej siły. Dodawała do tego "Aaaa"

Ostatnio wzięłam ją na ręce i mocno przytuliłam, ze słowami "Moja Zuzia kochana, moja"
a na to Zuzia zarzuciła mi ręcę na szyję i mocno ścisnęła ze słowami "Aaaaaaaa"
Super uczucie, niesamowite :-)

Zuzia i piasek

To było przeżycie.
Na początku wyglądało na to, że dziecko spędzi wakacje na kocu.
Postawiona na piasku, Zuzia uderzała w płacz i od razu pchała się na ręce.
O jakiejkolwiek zabawie nie było w ogóle nawet mowy.
Na szczęście z pomocą przyszła nam pogoda. Zrobiło się chłodno i wietrznie.
W zakrytych butach, długich spodniach i kurtce piasek okazał się już podłożem zdatnym do chodzenia ;-)
Później poprawiła się pogoda.
Przyszedł czas na odkryte stopy, siupanie pupą na piasek i ubrudzone ręce.
Przełom nastąpił kiedy Zuzia wyrwała rękę i postanowiła od tej pory chodzić juz własnymi ścieżkami.
Ostatniego dnia na plaży nie można już było spuścić z niej wzroku.
Oddalała się od razu, żeby np wejść do dołka i siupnąć pupą w mokry piach.

Chrupku kukurydziane z piaskiem były pyszne :-)

czwartek, 19 lipca 2007

Wakacje

Niedawno wróciliśmy z urlopu.
Było cudnie. Niby pogoda nie najlepsza ale Zuzia i tak przeżyła przygodę życia :-)
Teraz już wiem co to znaczy kiedy mówi się że dziecko najszybciej rozwija sie podczas wakacji.
Tyle biegania.
Tyle pokonywania krawężników, najpierw powoli i ostrożnie.
Potem trochę szybciej.
Na końcu zaś z taką wprawą. że niestraszna nawet piłka trzymana w uścisku przed samym nosem.
Podczas tych krawężnikowych przełajów wielokrotnie pielucha służyła za amortyzator.

Teraz to nawet można się podnieść z siedzenia całkowicie bez podpierania się rękami.
Bo kto by się podpierał jak ręce pełne wakacyjnych zadobyczy.
Wszystkie suche i nie suche liście, wszystkie gałązki, kamienie, że o płatkach kwiatów nie wspomnę.
Wszystko to było niezbędne podczas kilometrów pokonywanych co dzień przez moja córkę.

cdn

wtorek, 26 czerwca 2007

Sprinterka

Wczoraj została przełamana kolejna bariera.
Lęk przed dreptaniem na otwartej przestrzeni.
Wybrałyśmy się do sklepu i uwolniłyśmy Zuzię z wózka.

Jeszcze tydzień temu reakcją było wielkie buuu i ręce wyciągnięte - weź mnie, weź mnie.

Teraz za to powoli nabierając przyspieszenia, zaczęła ganiać po całym sklepie, raz po raz wynurzając się zza jakiegoś wieszaka z ubraniami. Szczerzyła się przy tym okrutnie, sadziła strasznie wielki krocule i w ogóle trudno było za nią nadążyć.

Minka wskazywała że było to nadzwyczaj udane popołudnie.

piątek, 15 czerwca 2007

Urodziny

Jakoś nie mogę uwierzyć że to już.
Zuzia skończyła roczek.
"Zdmuchnęła" świeczkę łyżką :-)
Podjadła biszkoptu, wybrudziła podłogę i swoją urodzinową kreację.
Dreptała dookoła stołu z torebkami od prezentów, bo interesowały ją daleko bardziej od samej zawartości.
Pogadała po swojemu, powspinała sie na kanapę.
Niby prawie dzień jak co dzień.
A jednak nie. Była potem tak podekscytowana, że nie chciała w ogóle zjeść kolacji.
Za to padła zaraz po wylądowaniu w łóżeczku.

No i zleciało, a raczej śmignęło te 365 dni.

wtorek, 12 czerwca 2007

Próba sił

Jakoś tak od tygodnia mamy ciągły bunt na pokładzie.

Co jest zabawka, a co z pewnością nie?
Gdzie w domu można wchodzić, a gdzie z pewnością nie?
Co nadaje się do jedzenia, a co z pewnościa nie?

Te fundamentalne kwestie bardzo nas róznią.

Nasza córka uważa, że nie ma nic wspanialszego niż kłębowisko kabli pod biurkiem komputerowym, nie ma lepszej zabawki niz bielizna ściągnięta z suszarki i nic pyszniejszego niz świeża gazeta (ostatecznie książeczki dla dzieci też mogą być).

Dyskusja z jej strony wygląda bardzo malowniczo. Naprawdę jest na co popatrzeć.
W celu narzucenia rodzicom swojego zdania:
kładziemy się jednym rzutem na podłogę,
wyginamy buzię w podkówkę
dajemy głośny podkład wokalny
i na koniec najlepsze - walimy głową w podłogę dla zwiększenia efektu.

Walenie głową ćwiczone jest wcześniej w atmosferze absolutnie pokojowej. Żeby nie było za mocno, a efektownie.

Nowe terytorium

W niedziele Zuzinka zaskoczyła nas po raz kolejny.
Podeszła do kanapy, rozpłaszczyła na niej tułów, postękała, popodciągała kolana raz jedno, raz drugie, nie wyszło :-(.
Podreptała wokól pokoju, nie wiem czy dla nabrania odpowiedniego dystansu do sprawy, czy dla zebrania sił.
Popatrzyła tęsknym wzrokiem na rodzicieli, rozpartych wygodnie i ponownie ruszyła do ataku.
I znów rączki wyciągnięte daleko przed siebie na kanapowym siedzisku, kolana próbują dosięgnąć, jeszcze tylko wspięła się jak baletnica na czubki paluszków i JEEEST.
Promienny ośmiozębny uśmiech rozświetlił oblicze małego zdobywcy kanapy.

I wtedy zaczęło się, przypominające próby samobójcze, schodzenie z kanapy, ale to już zupełnie inna historia.

wtorek, 22 maja 2007

Tancereczka

Mamy taką bardzo głośną zabawkę.
Nazywa się po prostu Piesek.
Dostała go Zuźka pod choinkę i wtedy wywoływał strach.
Mieszkał sobie zatem do niedawna w szafie.
Po wyjęciu nastąpiło zapoznanie, potem uklepywanie, potem tarmoszenie i zrzucanie z półki.
Wszystko to przy akompaniamencie monotonnej muzyczki.

Ostatnio doszedł nowy element.
Zuzia zaczęła tańczyć. Staje przy grającym Piesku i wprawia w ruch jednocześnie:
głowę
łokcie
kolana
pupę oczywiście
pięty idą rytmicznie do góry.

Dodatkowo okraszone to jest wszystko "delikatnym" Yyyyy..., Yyyyy

I tak sobie tańczymy kilka do kilkunastu razy dziennie.

piątek, 18 maja 2007

Nadejszła wiekopomna chwila

Moje dzieciątko małe, które jeszcze niedawno było tycie, całkiem tycieńkie, zaczęło CHODZIĆ.
Od jekiegos czasu juz tuptała trzymana za rękę albo przemieszczała się przy sprzętach.
Za to wczoraj wypusciła się w długą trasę przez pokój. Najpierw lekko niesmiało, rozkładając ramionka jak skrzydła. Potem jeszcze raz i jeszcze. Potem to już nawet z zabawką w buzi i ze zmianą kierunku w trakcie marszruty.
Moja mała dziewczynka wyruszyła na dobre na podbój swiata.

sobota, 14 kwietnia 2007

Matczyna spódnica

Na codzień Zuzinek najczęsciej zmyka. Bo kto by tam przychodził na wołanie mamy. Lepiej być niezaleznym i po swojemu zwiedzać wszystkie kąty. Ryzyko jest i owszem. Można zawisnąć w koszu od wózka i nie móc się z tamtąd wydostać. Można przytrzasnąć sobie czubek palca w szafce. Można też posliznąć się na terakocieżna....
Mama potrzebna jest co najwyżej na otarcie łez, na chwilę, po czym ogień w oczach i biegiem dalej.

Inaczej sprawy się mają kiedy przychodzi KTOS.
Ktosie powodują gwałtowny przypływ uczuć i nagle Zuzia staje się integralną częscią mnie. Przyklejona, obejmująca za szyję, za nogę, zalezy co się pierwsze nawinie.
Z bezpiecznej odległosci obserwująca Ktosia.
Ja wtedy, pod wpływem tego bezgranicznego zaufania, jakos tak rosnę, wewnątrz serce spiewa "moja jest ta istota, taka jedyna kochana, moja, moja, jestem dla niej ostoją"
I takie tam. Matka wariatka.

piątek, 13 kwietnia 2007

Zaskoczenie


Zastanawiam się kiedy moja córka zaczęła chadzać w sukienkach. Na razie co prawda tylko dookoła stołu ale jednak :)
Wygląda w takim wcieleniu od razu jakos tak doroslej.

Ech, czas ucieka.

czwartek, 12 kwietnia 2007

Zmiany, zmiany

Moja córka pokazuje od wczoraj na co ją stać.
Zaczyna się poważna próba sił.
Wszystko co zabronione jest, tak się akurat składa, szczytem marzeń.
Wszelkie próby w stylu: "Zuzia nie wolno, no, no ,no" kwitowane są szelmowskim smiechem.

Za to zabranie komórki, pilota i innych mrocznych przedmiotów pożądania wywołuje fontannę łez. Pojawiają się one w mgnieniu oka, ale na szczęscie równie szybko znikają. Zły nastrój pryska i Zuzia z radosnym pomrukiem bryka w stronę kabli.

środa, 4 kwietnia 2007

Usypianie

Za scianą spokojny oddech Zuzi.
Jak szybko to poszło.
Nic przecież nie zapowiadało sukcesu.
Ostatnie dwa dni nie były najłatwiejsze.

Nadejscie wieczoru oznaczało, że znów trzeba będzie przetrwać płacz wyrywający serce.
Wszystko zaczęło się od decyzji o końcu ery usypiania na rękach.
Podjęlismy ją wspólnie, po wielu nocach zarwanych z powodu zamiłowania mojej córki do spania w objęciach mamy. Każda próba odłozenia do łózeczka, powodowała otwarcie oczu i karuzela zaczynała się od początku.
Jednak decyzja decyzją, a realizacja nie jest taka łatwa. Mądre książki donoszą, że dziecku nie dzieje się krzywda, że płacze bo chce postawić na swoim. Ze jesli po kilku godzinach rodzic się złamie i uspi w ramionach, to te godziny pójdą na marne.
Problem w tym, że wiedząc o tym wszystkim nadal ciężko zniesć łkanie i wielką rozpacz małego człowieka. W gardle zaciska się taka wielka obręcz. I jakos tak pozarozumowo ma się przekonanie, że robi się krzywdę komus najdrozszemu, jedynemu, kto nam ufa bezgranicznie.

Tak, te dwa dni były bardzo cięzkie.

Za to dzis Zuzia odtańczyła swoisty taniec łózeczkowy z poduszką. Baletowi nózek towarzyszyło przerzucanie ciała w lewo, w prawo , w lewo, w prawo. Pupa wędrowała raz w górę, raz w dół, to znów na boki. Wszystko to przy akompaniamencie ssania palców, pomrukiwania, krótkich dźwięcznych usmiechów.
Po 20 minutach moja córka udała się na randkę z Morfeuszem
Na mnie spłynął spokój.

czwartek, 22 marca 2007

Złapał katar...

Oj złapał.
Tym samym ja doświadczyłam jak to jest, kiedy choruje taka mała istotka.
Kiedy budzi się w nocy i rozpaczliwie woła, kiedy nie może jeść, a z nosa dobywają się dziwne dźwięki.
Pierwsza to choroba w życiu mojego malucha.
Oby jak najmniej takich doświadczeń w przyszłosci.

Katar nie przeszkadza jednak w zwiedzaniu domu jeszcze i jeszcze raz na nowo.
Obiektem pielgrzymek są wszystkie przyciski. Najchętniej takie przy których świecą się lampki.
Można np. postanowić, że tatuś już nie będzie pracował przy komputerze jednym zgrabnym ruchem małego paluszka.

Jedzeniowa ruletka trwa.
Wczoraj padło na ziemniaczki. Pyszne gładkie purre, pachnące masłem.
Dzisiaj kopytka, rozmiar dziecięcy.
Obie potrawy potraktowane z chłodną wyniosłością.
Nie ustaję w nadziei, że kiedyś rozjaśni się buzia i moje dziecko zaprzyjaźni się z jedzeniem.

czwartek, 15 marca 2007

Powroty

Codzienne wołanie już od progu: Zuzia, Zuzinku, Zuzik :)
Potem już tylko zziajany tupot i mała główka wyłania się zza futryny.
Zapominam w oka mgnieniu o całym zmęczeniu, a jeszcze chwilę przedtem ostatkiem sił dojeżdżałam do domu. Odświeżona już jestem tym jasnym uśmiechem, z przeznaczeniem specjalnie dla mamy. Wyciągam ręce do małych rączek i już się tulimy.
Zawsze wtedy zanurzam twarz w zagłębieniu szyi i ogarnia mnie błogostan.
Połączenie zapachu i ciepła mojego dziecka uzależnia.

Stoczyłyśmy dziś prawdziwą bitwę na powierzchni stolika do jedzenia.
Goniłyśmy ziemniaki, śliskie wredoty uciekają. Jak się je przyciśnie to wymiękają i jedyne co pozostaje to wsmarować je w ubranie, brwi, oczy, no i w dywan też ostatecznie.
Próbowałyśmy też powalczyć z ryżem, ale mały skubaniec i przelatywał między paluszkami.
Ostatecznie, przy pomocy dolnych i górnych siekaczy, sztuk 5, przeważająca część sił nieprzyjacielskich została pokonana.
Całą kampanię zakończyło puszczanie buzią baniek w rosole, taka część artystyczna.

środa, 14 marca 2007

Pamiętam...

To było tak niedawno. Te malutkie rączki z paluszkami jak u rzekotki, stopy delikatne z aksamitną skórą, taką nówką prawdziwą.
Za to teraz te same ręce wszędzie sięgną, nie wiem jak, mają na to sobie tylko znane sposoby.
Stopy nie wszędzie jeszcze powiodą ale próbują, a praktyka jak wiadomo czyni mistrza.
Kiedy to wszystko się stało?
Gdzie podziało się te 9 miesięcy? Pamiętam jak patrząc na małe zawiniątko zastanawiałam się jaka ona będzie w okolicach Bożego Narodzenia? Wydawało się to tak odległe, że aż nierealne.
A tu marzec już w połowie i coraz częściej sięgam myslami naprzód. Oswajam się z tym pędem i swiadomoscią że zawsze będę o krok do tyłu za swoją córką :-)

Dzień jak codzień

Znów rano ten cudowny uśmiech. Zresetowana snem kruszyna, na nowo gotowa podbijać świat.
Troszkę ciasny, ot kilka metrów dookoła stołu, przestrzeń między kuchnią, a oknem eksplorowana z nieustającą energią. Jeszcze raz i jeszcze...

Dziś po raz pierwszy zmierzyłyśmy się razem z całkiem dorosłym jedzeniem.
Jak bardzo zajmującym zajęciem może być przeżuwanie kawałka ziemniaka.
Co tam ziemniak, najlepsza była sama zupa. Niechybnie dziecko skończy tak jak wszyscy w rodzinie, dożywotni wielbiciel rosołu.