sobota, 14 kwietnia 2007

Matczyna spódnica

Na codzień Zuzinek najczęsciej zmyka. Bo kto by tam przychodził na wołanie mamy. Lepiej być niezaleznym i po swojemu zwiedzać wszystkie kąty. Ryzyko jest i owszem. Można zawisnąć w koszu od wózka i nie móc się z tamtąd wydostać. Można przytrzasnąć sobie czubek palca w szafce. Można też posliznąć się na terakocieżna....
Mama potrzebna jest co najwyżej na otarcie łez, na chwilę, po czym ogień w oczach i biegiem dalej.

Inaczej sprawy się mają kiedy przychodzi KTOS.
Ktosie powodują gwałtowny przypływ uczuć i nagle Zuzia staje się integralną częscią mnie. Przyklejona, obejmująca za szyję, za nogę, zalezy co się pierwsze nawinie.
Z bezpiecznej odległosci obserwująca Ktosia.
Ja wtedy, pod wpływem tego bezgranicznego zaufania, jakos tak rosnę, wewnątrz serce spiewa "moja jest ta istota, taka jedyna kochana, moja, moja, jestem dla niej ostoją"
I takie tam. Matka wariatka.

Brak komentarzy: