sobota, 14 kwietnia 2007

Matczyna spódnica

Na codzień Zuzinek najczęsciej zmyka. Bo kto by tam przychodził na wołanie mamy. Lepiej być niezaleznym i po swojemu zwiedzać wszystkie kąty. Ryzyko jest i owszem. Można zawisnąć w koszu od wózka i nie móc się z tamtąd wydostać. Można przytrzasnąć sobie czubek palca w szafce. Można też posliznąć się na terakocieżna....
Mama potrzebna jest co najwyżej na otarcie łez, na chwilę, po czym ogień w oczach i biegiem dalej.

Inaczej sprawy się mają kiedy przychodzi KTOS.
Ktosie powodują gwałtowny przypływ uczuć i nagle Zuzia staje się integralną częscią mnie. Przyklejona, obejmująca za szyję, za nogę, zalezy co się pierwsze nawinie.
Z bezpiecznej odległosci obserwująca Ktosia.
Ja wtedy, pod wpływem tego bezgranicznego zaufania, jakos tak rosnę, wewnątrz serce spiewa "moja jest ta istota, taka jedyna kochana, moja, moja, jestem dla niej ostoją"
I takie tam. Matka wariatka.

piątek, 13 kwietnia 2007

Zaskoczenie


Zastanawiam się kiedy moja córka zaczęła chadzać w sukienkach. Na razie co prawda tylko dookoła stołu ale jednak :)
Wygląda w takim wcieleniu od razu jakos tak doroslej.

Ech, czas ucieka.

czwartek, 12 kwietnia 2007

Zmiany, zmiany

Moja córka pokazuje od wczoraj na co ją stać.
Zaczyna się poważna próba sił.
Wszystko co zabronione jest, tak się akurat składa, szczytem marzeń.
Wszelkie próby w stylu: "Zuzia nie wolno, no, no ,no" kwitowane są szelmowskim smiechem.

Za to zabranie komórki, pilota i innych mrocznych przedmiotów pożądania wywołuje fontannę łez. Pojawiają się one w mgnieniu oka, ale na szczęscie równie szybko znikają. Zły nastrój pryska i Zuzia z radosnym pomrukiem bryka w stronę kabli.

środa, 4 kwietnia 2007

Usypianie

Za scianą spokojny oddech Zuzi.
Jak szybko to poszło.
Nic przecież nie zapowiadało sukcesu.
Ostatnie dwa dni nie były najłatwiejsze.

Nadejscie wieczoru oznaczało, że znów trzeba będzie przetrwać płacz wyrywający serce.
Wszystko zaczęło się od decyzji o końcu ery usypiania na rękach.
Podjęlismy ją wspólnie, po wielu nocach zarwanych z powodu zamiłowania mojej córki do spania w objęciach mamy. Każda próba odłozenia do łózeczka, powodowała otwarcie oczu i karuzela zaczynała się od początku.
Jednak decyzja decyzją, a realizacja nie jest taka łatwa. Mądre książki donoszą, że dziecku nie dzieje się krzywda, że płacze bo chce postawić na swoim. Ze jesli po kilku godzinach rodzic się złamie i uspi w ramionach, to te godziny pójdą na marne.
Problem w tym, że wiedząc o tym wszystkim nadal ciężko zniesć łkanie i wielką rozpacz małego człowieka. W gardle zaciska się taka wielka obręcz. I jakos tak pozarozumowo ma się przekonanie, że robi się krzywdę komus najdrozszemu, jedynemu, kto nam ufa bezgranicznie.

Tak, te dwa dni były bardzo cięzkie.

Za to dzis Zuzia odtańczyła swoisty taniec łózeczkowy z poduszką. Baletowi nózek towarzyszyło przerzucanie ciała w lewo, w prawo , w lewo, w prawo. Pupa wędrowała raz w górę, raz w dół, to znów na boki. Wszystko to przy akompaniamencie ssania palców, pomrukiwania, krótkich dźwięcznych usmiechów.
Po 20 minutach moja córka udała się na randkę z Morfeuszem
Na mnie spłynął spokój.