czwartek, 15 marca 2007

Powroty

Codzienne wołanie już od progu: Zuzia, Zuzinku, Zuzik :)
Potem już tylko zziajany tupot i mała główka wyłania się zza futryny.
Zapominam w oka mgnieniu o całym zmęczeniu, a jeszcze chwilę przedtem ostatkiem sił dojeżdżałam do domu. Odświeżona już jestem tym jasnym uśmiechem, z przeznaczeniem specjalnie dla mamy. Wyciągam ręce do małych rączek i już się tulimy.
Zawsze wtedy zanurzam twarz w zagłębieniu szyi i ogarnia mnie błogostan.
Połączenie zapachu i ciepła mojego dziecka uzależnia.

Stoczyłyśmy dziś prawdziwą bitwę na powierzchni stolika do jedzenia.
Goniłyśmy ziemniaki, śliskie wredoty uciekają. Jak się je przyciśnie to wymiękają i jedyne co pozostaje to wsmarować je w ubranie, brwi, oczy, no i w dywan też ostatecznie.
Próbowałyśmy też powalczyć z ryżem, ale mały skubaniec i przelatywał między paluszkami.
Ostatecznie, przy pomocy dolnych i górnych siekaczy, sztuk 5, przeważająca część sił nieprzyjacielskich została pokonana.
Całą kampanię zakończyło puszczanie buzią baniek w rosole, taka część artystyczna.

1 komentarz:

Zet pisze...

Boski opis :-)